środa, 7 listopada 2007

Lustracja Supermarketu Sztuki / polemika Agnieszki Żechowskiej

Poniżej zamieszczam w całości, polemikę Agnieszki Żechowskiej z tekstem Stacha Szabłowskiego...


Lustracja Supermarketu Sztuki

W dodatku ogólnopolskiego „Dziennika” „Kultura” z dnia 2.11.07 ukazał się artykuł Stacha Szabłowskiego pt. „Podróbka biennale”. Artykuł dotyczył międzynarodowego biennale Supermarket Sztuki (im)mortal love. W tekście krytyk zamieścił kilka nieprawdziwych i mylących informacji.

Stach Szabłowski, już na samym początku artykułu, określił Supermarket Sztuki jako „kolejny salon urządzony z myślą o promocji młodych artystów”. Tymczasem definicja supermarketu jest sprzeczna z definicją salonu. Już na poziomie nazwy pojawia się nieporozumienie. Założenia i sposób pracy nad rozwijaniem Supermarketu Sztuki trochę się różnią od salonowych prezentacji. Różnic jest wiele. Salony - narodowe galerie, centra sztuki, akademie sztuki - są finansowane z budżetu państwa. Dodatkowo otrzymują one dofinansowanie ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na realizację bardziej kosztownych przedsięwzięć. Supermarket Sztuki zawsze był niezależnym projektem – wizją artystyczną - finansowanym ze środków własnych (czyt. prywatnych pieniędzy) oraz dofinansowywanym ze środków publicznych przeznaczonych na realizację zadań z zakresu kultury. Kluczowe osoby realizujące projekt nie były zatrudnione w instytucji kulturalnej i nie realizowały go w ramach swoich obowiązków czy zadań. Projekt ma formułę elastyczną - twórczą, to znaczy pozwalamy sobie na modyfikowanie sposobów jego realizacji i redefiniowanie ogólnie sformułowanych celów, którymi są: promowanie młodych artystów i prezentowanie sztuki współczesnej w kontekście społecznych czy kulturowych zjawisk. Nasze rozumienie i doświadczenie zmieniają się. Na taką arbitralność organizatorzy salonowych prezentacji raczej nie mogą sobie pozwalać. Nie trzymamy się raz nadanych znaczeń, poddajemy je dekonstrukcji, tak, żeby rozwijać projekt i nie powtarzać raz ustalonych reguł.

Trwałym elementem projektu jest nazwa - Supermarket Sztuki - rozumiana jako nazwa własna. Pozostałe określenia mają charakter opisowy, na przykład biennale, bo co dwa lata. Zdaję sobie sprawę z tego jak dużą rangę nadaje się temu słowu w kontekście wielkich prezentacji sztuki na świecie. Określenie „biennale” jest wtedy częścią nazwy własnej, np.: Biennale w Wenecji, Biennale w Moskwie, Biennale w Sao Paulo itd. Mają one potężne budżety i realizowane są przez doświadczonych, obecnych w międzynarodowym obiegu, kuratorów i prezentują często już uznanych artystów. Mają one charakter prestiżowy, narodowy, a także polityczny. Samo słowo „biennale” zyskało w związku z tym wielu wyznawców, stało się słowem tabu. Mówi się: „nazwa jest nadużywana”. Dla mnie to absurd.

My chcemy tworzyć ciekawą prezentację, poszukiwać nowej formuły na definiowanie sztuki i budowanie jej kontekstów. Chcemy dawać artystom możliwość uczestniczenia w niestandardowym projekcie, inspirować ich i nie musi to być koniunkturalne. Łowcy głów nie stoją w centrum naszego zainteresowania. A z drugiej strony jest jeszcze za wcześnie, by ocenić rezultaty tegorocznego projektu. Stach Szabłowski, na wszelki wypadek - tuż po otwarciu wystawy - wypowiedział się w imieniu innych kuratorów, chociaż sam nie obejrzał wystawy dokładnie, skoncentrował się na usterkach organizacyjnych. To musi być wyjątkowo łatwe dla kogoś, kto pracuje w rozbudowanej instytucji państwowej z potężnym zapleczem. (Stach Szabłowski jest krytykiem sztuki współczesnej, ale także kuratorem w Centrum Sztuki Współczesnej „Zamek Ujazdowski” w Warszawie).

Skojarzenie z czasami PRL-u jest co najmniej niestosowne. Wydaje się ono być projekcją własnego kontekstu instytucjonalnego krytyka, na niezależną, prywatną - non-profit - inicjatywę. Kontekst oficjalnej instytucji, która jest kontynuacją dawnego systemu, daje przewagę w konfrontacji z małą, niezależną fundacją (i w dodatku prowadzoną przez kobietę). Pozycja krytyka jest w takiej sytuacji bardzo wygodna. Wygląda na to, że niezależne inicjatywy działające bez ochronnego parasola wielkich instytucji artystycznych powinny być niszczone. To przypomina sytuację z PRL-u. „Niedobór” ochronnego parasola jest największą wadą projektu. Prac nie trzeba oglądać, by je źle ocenić – en bloc. Nie wybierał ich żaden znany autorytet. Stach Szabłowski tropi PRL tam gdzie go nie ma.

Ciekawe jest to, jak wielkie znaczenie dla krytyka sztuki - pracującego od lat w dużej instytucji - ma budynek, jego usytuowanie i jego atrakcyjność oraz to, kto jest jego oficjalnym właścicielem czy zarządcą. Oddzielenie wystawy od lokalu, w którym jest ona prezentowana jest symptomatyczne. Umożliwia ono bezpośredni atak na jakość prezentacji. Stach Szabłowski dokładnie przyjrzał się architekturze szkoły, w której jest prezentowana wystawa Supermarketu Sztuki, ale niewiele uwagi poświęcił pracom artystów. Pokazuje to jego stosunek do realizowania wystaw - najważniejsza jest mocna fasada.

My nie dostaliśmy budynku „na ładny uśmiech”, obecność w nim wystawy nie była oczywista. To sukces, że udało nam się taką lokalizację (dawna szkoła przy ul. Górskiego 9 w Warszawie) wyszukać i uzyskać. Problem ze znalezieniem miejsca na wystawę był o wiele bardziej podstawowy, niż to sugeruje Stach Szabłowski. Na nonszalancję nie mieliśmy czasu. Tu chodziło po prostu o znalezienie miejsca i o realizację projektu.

Porównanie z Biennale w Berlinie jest chyba żartem. Trudno to inaczej skomentować.

(Supermarket Sztuki to czwórka studentów plus niezależna kuratorka). Jeżeli krytyka sztuki zadowalają powierzchowne skojarzenia i zaklęcia (tu szkoła - tam szkoła, to biennale i tamto biennale), to trudno z tym polemizować. Nam o wiele bardziej przydałaby się trochę głębsza refleksja o wystawie i pracach. Z krytyki Stacha Szabłowskiego trudno wyciągnąć jakiekolwiek konstruktywne wnioski. Szkoda.

Agnieszka Żechowska

Brak komentarzy: